Ewa Trafna opowiada o swoich przeżyciach wobec ginącego miasta w dwu seriach: w kilkunastu dużych obrazach i kilkudziesięciu małych kompozycjach na papierze przytwierdzonych do ciężkich prostokątów metalu.
Solenne niezniszczalne płyty tworzą niewzruszone podłoże i ograniczające swobodę ramy, które jednak nie zamykają, ale uwyraźniają lekkie, niekiedy dwuwarstwowe, zamalowane papiery. Ten dialog trwałości i ulotności zdaje się kwestionować ustalony porządek świata – na kartkach bowiem pojawiają się fragmenty ulic i domy, wystrzelają zarysy wieżowców, które mieszkaniec Detroit mógłby zapewne łatwo zidentyfikować. Ich realność jednak wydaje się pozorna, unoszą się czy tkwią w przestrzeni same w sobie, wyjęte z rzeczywistości, zajęte własną harmonią. Skojarzenie z książkami pobudza wyobraźnię – te prace stają się swego rodzaju zapisami, kronikami nie do końca poddającymi się racjonalnemu odczytaniu, lecz umożliwiające ich emocjonalne zrozumienie.
Ten proces odczarowywania, a może przeciwnie - zaczarowywania realności jeszcze dosadniej ujawnia się w obrazach. Tutaj panuje ten sam niby realizm, można rozpoznać perspektywy wysokich budynków rozświetlanych światłem lub zatarte cieniami, dalekie i bliskie wyłaniające się z przestrzeni kamienice, różnorodną miejską zabudowę. Tworzy je nadal tkanka plam koloru i rytm kształtów – ale poddanych innej hierarchii, porządkowi innych wartości. Widoki miasta przekształcają się w tworzywo niezbędne i nieusuwalne, ale poddane interpretacji przeżycia artystki. Wydaje mi się, że nie ma w niej żadnej potrzeby epatowania ani grozą, ani też urodą miejsc opustoszałych. Jest natomiast klimat swego rodzaju empatii, wtopienia się i poddania niezwykłości miejsca. I wszystkie, nawet najbardziej ciężkie od żalu obrazy mają gdzieś w głębi zakodowaną cichutką nadzieję, że to miasto zmartwychwstanie.
Bo miasta mają wpisaną w swoją definicję możliwość odradzania się, nawet wielokrotnego. Nie tylko szybkiego wtedy, gdy pozostaje garstka ludzi, dla których miasto było domem, czy większa rzesza tych, dla których było symbolem. Często, po wiekach, a nawet tysiącleciach wystarczy wzmianka historyka albo pieśń poety.
Wiesława Wierzchowska
Wernisaż: 8 sierpnia 2015, godz. 16:00
Termin: 8-9 sierpnia 2015, godz. 12:00-18:00
Miejsce: Mięćmierz, Galeria Klimaty
ZNAJDŹ NAS