AKTUALNOŚCI

AKTUALNOŚCI

Perwersyjny debiutant

Inspirowany faktami „Czerwony pająk” opowiada o seryjnym mordercy, mechanizmach zła i fascynacji zbrodnią. Z reżyserem Marcinem Koszałką rozmawia Barbara Rusinek.

Barbara Rusinek: Pracował pan nad swoim reżyserskim debiutem fabularnym przez 4 lata. Czy efekt końcowy odpowiada pierwotnej wizji „Czerwonego pająka”?

Marcin Koszałka: Na początku był tekst Marty Szreder, „Lolo”, opowiadający o Wampirze z Krakowa – Karolu Kocie. Spodobał mi się, ale nie chciałem robić filmu jeden do jednego, więc zainspirowałem się nim, aby stworzyć własną wizję. Na pomysł debiutu fabularnego nie wpadłem sam, nawet się zastanawiałem, czy podołam zadaniu. Przekonała mnie Gośka Szumowska, a potem Agnieszka Kurzydło przyszła już z konkretnym tematem. Później siadłem z Łukaszem M. Maciejewskim nad scenariuszem, a on zapytał, jakie lubię filmy. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że podoba mi się kino, które nie pozwala mi zbyt szybko przestać o nim myśleć. Nie chcę dostawać ani dawać łatwych odpowiedzi. Mam szacunek do widza, chcę się z nim spotkać i dyskutować, chcę, żeby zastanawiał się nad moim filmem przez kolejne dni. Dążyłem również do połączenia sztuki operatorskiej z emocjami. W szkole uczono mnie, żeby eliminować zbędne dialogi, opowiadać obrazem i dźwiękiem. Atmosfera i plastyka obrazu są cenniejsze od ciągle wypowiadanego tekstu.

Dlaczego nie był pan pewien, czy sprawdzi się jako reżyser filmu fabularnego?

Robiłem filmy dokumentalne, ale nie oznaczało to automatycznie, że nakręcę kiedyś fabułę. Wcale nie czułem, że jest mi za ciasno w dokumencie. Kieślowski przeszedł drogę od dokumentu do fabuły, ale on był od początku rasowym reżyserem. Ja skończyłem kierunek operatorski i nie jestem pewien, czy wyreżyseruję kolejną fabułę. „Czerwony pająk” został dość dobrze przyjęty przez prasę zagraniczną, pojawiają się też pewne propozycje i pytania o nowy projekt. To motywujące, ale nie podjąłem jeszcze decyzji. Nie chcę rezygnować z pracy autora zdjęć ani dokumentalisty, bo kręci mnie taka mnogość funkcji.

W trakcie powstawania „Czerwonego pająka” pracował pan m.in. jako operator na planie „Zbliżeń” Magdaleny Piekorz. Czy nie korci pana teraz, żeby jeszcze bardziej wpływać na ostateczny kształt filmów, do których robi pan zdjęcia?

Z Magdą akurat możemy pozwolić sobie na bliższy kontakt, więc kiedy czułem, że dane rozwiązanie dramaturgiczne powinno wyglądać inaczej, mówiłem jej o tym. Gdybym nie znał Magdy od lat, nie pozwoliłbym sobie na takie zachowanie. Jako autor zdjęć pracuję dla reżysera. Ostateczny wpływ na kształt filmu ma reżyser i to raczej tylko w przypadku kina autorskiego.

„Czerwony pająk” jest właśnie filmem autorskim. Współtworzył pan scenariusz, reżyserował i jednocześnie odpowiadał za warstwę wizualną. Mógłby pan nakręcić film, do którego zdjęcia zrobiłby ktoś inny?

„Czerwony pająk” to bardzo zamknięta formalnie całość, od raz wymyślona przede wszystkim na poziomie wizualnym. Chyba dlatego nie wyobrażam sobie, żeby zdjęcia do niego zrobił ktoś inny. Nawet gdyby był to jeden z moich kolegów, Wojtek Staroń albo Paweł Edelman, to i tak pacyfikowałbym jego twórcze zapędy, manipulował i sam wszystko przestawiał. Zrobiłem zdjęcia sam, bo musiałem uniknąć takiego konfliktu na planie.

Czy reżyser powinien poddać się pewnej fascynacji czy wręcz obsesji, podobnie jak filmowy Karol?

Z pewnością. Kiedy ubraliśmy Woronowicza w kostium, od razu podejrzanie zaczął mi się podobać. Gość w berecie, który zabija ludzi. Podczas innych przygotowań, w mroczny zimowy wieczór w kamieniołomie, lekarz medycyny sądowej na chłodno opowiadał mi o grawitacji krwi. Poczułem perwersyjną fascynację, że robię taką, a nie inną scenę. Trochę jak mój bohater – zamiast odwrócić wzrok i odejść miałem ochotę zostać i patrzeć. To jest chore i złe, ale również podniecające. „Czerwony pająk” to właśnie film o moich brudnych, złych, ukrytych pragnieniach.

Rozmawiała: Barbara Rusinek
Głos Dwubrzeża

« »
© Festiwal Filmu i Sztuki Dwa Brzegi Kazimierz Dolny Janowiec nad Wisłą
Projekt i realizacja: Tomasz Żewłakow