AKTUALNOŚCI

AKTUALNOŚCI

Zwieść widza

W NOCY WALPURGI, debiucie pełnometrażowym Marcina Bortkiewicza, teatr miesza się z kinem, Holocaust z komedią, a główni bohaterowie prowadzą perwersyjną grę. Z reżyserem rozmawia Marcin Miętus.

Marcin Miętus: Gra, jaka toczy się między bohaterami twojego filmu – dojrzałą aktorką i młodym dziennikarzem – jest pełna napięć, skrzy się wręcz od erotyzmu. Co było dla ciebie najciekawsze w tej relacji?

Marcin Bortkiewicz: Punktem wyjścia było dla mnie to, że pozornie błaha historia mogła się przeistoczyć w coś tragicznego. Nie doszłoby do wielu wydarzeń, gdyby bohaterowie nie pozwolili, żeby zapanowała między nimi pewna bezkarność. Nie oskarżam ich, oczywiście, choć to właśnie mnie w nich fascynuje. Gra, jaką między sobą prowadzą, powoduje, że nagle jakieś nieoczekiwane słowo lub gest mogą nas poprowadzić w zupełnie nieznanym kierunku.

„Noc Walpurgi” to twój pełnometrażowy debiut fabularny. Pracujesz również w teatrze. Wydaje mi się, że przymiotnik „teatralny” bardzo do twojego filmu pasuje.

Wziąłem na warsztat monodram Magdaleny Gauer „Diva” i zdecydowałem, że akcja rozpisana jedynie na dwójkę aktorów będzie działa się w garderobie śpiewaczki operowej. Musiałem więc wziąć pod uwagę, że będzie to film, który czerpie z tradycji kina „teatralnego”, takiego jak „Dwunastu gniewnych ludzi”, „Marty” czy „Kto się boi Virginii Woolf?”. Próbowałem wprawdzie eksperymentować i uchwycić ten temat z perspektywy dokumentalnej, ale wtedy akcja okazywała się nijaka i mało ciekawa. Wspólnie z aktorami podjęliśmy decyzję, żeby grać to grubą kreską, bo w innym wypadku ta historia nikogo by nie zainteresowała. W zależności od tematu, kontekstu czy materiału literackiego trzeba wybrać odpowiedni filmowy język, który będzie bezpośrednio wynikał z konkretnej opowieści.

„Noc Walpurgi” podejmuje między innymi temat Holocaustu, ale pojawiają się też elementy komiczne.

Akcję śledzimy z punktu widzenia głównego bohatera. Patrząc na świat jego oczami, dążyłem do uzyskania perspektywy indywidualnej, podobnej do wspomnień lub wyobraźni. Obdarzyłem go niejako własnym światopoglądem. Według mnie komizm często sąsiaduje z tragedią. Stosując takie rozwiązania, mam większą szansę zwieść widza. Zależało mi na tym, żeby publiczność razem z bohaterem odkrywała kolejne elementy tej filmowej układanki.

A skąd pomysł na taką formę wizualną?

Dlaczego czarno-białe zdjęcia? Wydawało mi się, że taka konwencja, zbliżona do filmów noir czy filmów z lat 50-tych, bardzo pasowała do fabuły „Nocy Walpurgi” – nieoczywistego spotkania dwójki bohaterów, zasnutego mgłą, tajemniczego, ocierającego się o thriller. Decydując się na taką formę, sygnalizuję widzowi konkretną konwencję.

Znakomitą, nagrodzoną na festiwalu w Koszalinie kreację stworzyła w „Nocy Walpurgi” Małgorzata Zajączkowska. Pracowałeś z nią wcześniej przy krótkim metrażu. Czy scenariusz pisałeś z myślą o niej?

O niej i Philippie Tłokińskim. Od początku wiedziałem, że Małgorzata zagra diwę. Pisząc scenariusz z Magaleną Gauer, ustaliliśmy, że nie może to być monodram. Wprowadziliśmy więc postać, którą gra Philippe. Aktorów wybrałem jeszcze przed napisaniem scenariusza. I okazało się, że był to strzał w dziesiątkę.

Rozmawiał: Marcin Miętus
Głos Dwubrzeża

« »
© Festiwal Filmu i Sztuki Dwa Brzegi Kazimierz Dolny Janowiec nad Wisłą
Projekt i realizacja: Tomasz Żewłakow